Recenzja gry karcianej Osadnicy Narodziny Imperium

Ignacy Trzewiczek to nasz ulubiony rodzimy twórca gier od czasu odkrycia Robinsona Crusoe, każda kolejna jego gra jest przez nas długo wyczekiwana, ale z każdym następnym sukcesem rosną również oczekiwania. Najnowsze dzieło autora – Osadnicy Narodziny Imperium otrzymała wiele wyróżnień i nagród – u nas została Grą roku 2015 w kategorii zaawansowane – czy naszym zdaniem słusznie: przeczytajcie.

Warto zacząć może od tego, że gra bardzo przypomina nam z wyglądu i klimatu rozgrywki starych dobrych Settlersów – nie wiem, czy pamiętacie jeszcze ową grę na PCta, w której tworzyliśmy nasze imperium, rozpoczynając od budowania dróg i poszukiwania minerałów, a na stawianiu strażnic dla naszych małych ludzików kończąc – klasyka gier komputerowych, piękne czasy i długie godziny spędzone przed ekranem. Cieszę się, że teraz również Młody Giercownik może bawić się z osadnikami, a jeszcze bardziej, że córka nie musi już być jak my wpatrzona w monitor, a w karty. Luźne i wesołe podejście do tematu widać tu zarówno w milusich grafikach na kartach, ale także w samych komponentach, chociażby w różowych chłopkach.

Skoro wszyscy słodzą tej grze i nagradzają to my może na przekór zaczniemy od tego, co nam nie do końca się podoba, nie będzie tego wiele, ale jednak. Nie przepadamy, kiedy wydawnictwo już w instrukcji do podstawowej wersji gry bombarduje nas informacjami o dodatkach, zawsze mamy wtedy wrażenie, że celowo wyjęto z niej pewne komponenty, żeby potem zarabiać na rozszerzeniach – oczywiście, że im ich więcej, tym lepiej lecz wydaje nam się, że zainteresowani i tak sami do nich dotrą. Kolejna sprawa, to wielkość pionków drewna i kamienia – kiedy człowiek przyzwyczaja się do pewnych rozmiarów, np. z Kawerny, to korzystając z tutejszych może odczuwać pewien niedosyt. Ostatnia rzecz, która najbardziej nam przeszkadzała to zbyt mały tor punktacji i wylatujące nam poza poszczególne jego pola, znaczniki frakcji. W pudełku zmieściłaby się i dwa razy szersza plansza do punktowania, a mniej upchane pola ruchu byłyby bardziej czytelne, większe znaczniki frakcji także by nas uszczęśliwiły i dawały większą wygodę w manipulowaniu. I tyle z naszego narzekania (prawie), reszta to komplementy i radość z zabawy! Pamiętajcie jednak, żeby zwolnić sobie dużo miejsca na stole – szczególnie, przy uczestnictwie wszystkich graczy, bo żeby mogli się wygodnie pomieścić, potrzebny będzie spory kawał wolnego blatu, a najwygodniej chyba grać na podłodze.

Bardzo praktyczne i mądrze pomyślane są plansze frakcji. Podział rozmieszczenia kart na trzy poziomy – produkcji, cech, akcji – jest bardzo wygodny i intuicyjny, przedzielenie planszą frakcji wykładanych kart również sprawdza się idealnie, w każdym przypadku poza Japończykami, bo tu po obu stronach planszy jest zielone tło, więc bez spoglądania na rewers karty, mogą one się nam pomylić (mają oczywiście małe oznaczenia, ale nie są tak wygodne jak pustynne krajobrazy). Ekstra są także drogi na kartach – standardowe krzyże to te umieszczane pośrodku, droga zamknięta u góry to produkcja a na dole to akcja. Warto uważnie czytać karty, ponieważ po pewnym czasie trochę ich nagromadzimy i możemy zapomnieć o możliwościach jakie nam dają lub przez przypadek je pominąć. Należy także mądrze je wykładać, ponieważ często-gęsto ich siła zależy od momentu stosownego użycia. Wszystkie pomysły na plądrowanie, przejmowanie, budowanie lokacji lub tylko podpisywanie z nimi umów sprawdziły się podczas zabawy. Genialne jest to, że każdą frakcją naprawdę gra się zupełnie inaczej i od początku należy zwrócić na to uwagę – jedni będą bazowali głównie na ataku i kradzieży pomysłów, inni na obronie własnych lokacji, a jeszcze następni na możliwościach rozwojowych własnych zasobów i ich liczebności. Dzięki tej różnorodności płynącej z kart, każda rozgrywka jest zupełnie inna i oryginalna – na swój sposób jedyna i niepowtarzalna.

Gra jest niby „zaawansowana”, ale trzeba przyznać, że nie jest trudna i w porównaniu z innymi skomplikowanymi tytułami, zasady pojąć można po jednorazowym przeczytaniu instrukcji, do której nie wraca się często i to właśnie kolejny sukces autora – nie skupiamy się na tym, czy aby wszystkie reguły naszej gry są prawidłowe, bo raczej takie będą, ale cieszymy się samą zabawą i koncentrujemy się głównie na dokładnym poznaniu możliwości i najlepszym wykorzystaniu szans, jakie wiążą się z kierowaniem danym imperium.

Dla osieroconych przygotowano również wariant gry jednoosobowej, nie daje już takiej radości z zabawy, a emocji w ogóle nie warto porównywać, ale dobrze, że w ogóle jest, bo pozwala już nawet samemu wdrażać się w grę i zgłębiać znaczenie kart, aby przy późniejszych pojedynkach z innymi graczami układać je w mocne zestawy.

Przepraszamy wszystkich, którzy oczekiwali i na próżno szukali w dzisiejszym tekście opisu konkretnych zasad gry, ale jest tu tyle cieszących umysł i oczy smaczków, które mocno oddziałują na nasze emocje, że nie sposób było o nich nie napisać i studzić gorące serca przebiegiem i prawami rządzącymi grą, które są logicznie przedstawione w punktach (dekalogu) instrukcji, samych kartach i na wielu filmikach w sieci.

Osadnicy mają niesamowitą atmosferę, ponieważ nie są poważni, jak inne tytuły cywilizacyjne i ta wesołość wzbudza naszą wielką sympatię. Kończymy jedną partyjkę i zaraz chcemy wziąć do ręki kolejną planszę frakcji i pełni entuzjazmu rozpocząć raz jeszcze, jedynie czas nam nie pozwala, bo jest już prawie północ, a dokładna (przemyślana) gra to kilka godzin zabawy, których nieustannie nam brakuje. Budzimy się rano i już tęsknimy za Osadnikami.

Młody Giercownik za każdym razem siada obok nas i pyta się, jak grać i czy może się dołączyć, ten tytuł aż prosi się o wersję dla najmłodszych, bo hipnotyzuje humorem i grywalnością. Wow!

Film: Osadnicy Narodziny Imperium – unboxing